Pierwszą rzeczą jaką trzeba tu zrozumieć, jest rozróżnienie faktycznego, ścisłego desygnatu pojęcia od etykiety granfalonu. Samo słowo „granfalon” zostało zaczerpnięte z fikcji literackiej a dokładnie z powieści Kurta Vonneguta – Kocia kołyska. W psychologii „granfalon” to najprościej ujmując – grupa istniejąca głównie w świadomości jej członków, której istotą jest podzielenie ludzi na swoich i obcych.
Weźmy na przykład pojęcie „mężczyzna”. Zwykle desygnatem tego pojęcia będzie człowiek o pewnych cechach budowy anatomicznej (to najszybciej zauważalny wyznacznik – kwestie genetyczne i kulturowe pominę, żeby nie komplikować przykładu). Jest to określenie stanu faktycznego – zauważalnego przez tego człowieka jak i przez otoczenie. Co innego jednak, gdy w reklamie handlowej ktoś będzie zachęcał aby kupić samochód, kosmetyki, piwo czy jakieś usługi – sugerując, że zakup spowoduje iż dany konsument „dołączy do prawdziwych mężczyzn”. W tym wypadku czynność ta w żaden sposób nie wpłynie na faktyczne bycie mężczyzną. Ci którzy produktu nie kupią – nie staną się zaś „nieprawdziwymi mężczyznami” – ponieważ mężczyzną się jest, albo nie, ze względu na wspomniane cechy anatomiczne a nie z powodu kupowania danej marki. „Prawdziwi mężczyźni” będzie więc nie tyle określeniem faktu, co przede wszystkim etykietą granfalonu – zbiorowości istniejącej głównie w umysłach pewnej grupy ludzi. W tym przypadku, wykorzystanie takiego granfalonu w reklamie spowoduje, że konsument kupując daną rzecz, być może kupi sobie dodatkowo komfort przeświadczenia, że należy do grupy „lepszych” mężczyzn.
Takim właśnie tworem są omawiani tutaj „katolicy”. To głównie granfalon – a ludzie faktycznie wyznający katolickie poglądy stanowią mniejszość w tej grupie. Granfalony mogą tworzyć się same. Mogą też być animowane w konkretnych celach – do kontrolowania pracowników w firmie, budowania grupy konsumentów, konsolidowania elektoratu partii czy też tworzenia wygodnych politycznie pozorów jakiejś sytuacji politycznej lub społecznej. Pozorów które będą następnie np. fundamentem żerowania na konformizmie normatywnym lub informacyjnym – który z drugiej strony, sam w sobie bywa również fundamentem granfalonów.
Ta ostatnia kwestia może być przykładem tego jak umacnia się granfalon „katolicy”. W 1955 roku Solomon Asch przeprowadził eksperyment dotyczący konformizmu, w którym badani mieli ocenić wzrokiem i wskazać, który z trzech podanych odcinków jest tej długości co odcinek wzorcowy. Gdy odpowiadali sami, 99% odpowiedzi była poprawna. Wyniki były jednak inne, gdy badanej osobie podstawiano towarzyszy, udających że również są badanymi, ale podających celowo złe odpowiedzi. W takich przypadkach nawet do 75% osób podawało błędną odpowiedź w co najmniej jednej z prób. Eksperyment dowiódł, że ludzie skłonni są stwierdzać rzeczy sprzeczne z ich obserwacjami – tylko dlatego, że inni wokół podają odmienne informacje.
Podobnie jest z „katolikami”. Większość tych ludzi nie podziela katolickich poglądów: popiera wolność słowa, wolność wyznania, rozdział państwa od Kościoła Katolickiego, legalną antykoncepcję, prawo do małżeństw cywilnych. Twierdzą oni, że są katolikami, bo większość ich otoczenia – z podobnych przyczyn – twierdzi, że nimi jest (konformizm normatywny). Przyjmują błędne rozumienie samego słowa „katolik” – idąc za podobnym przeświadczeniem swojego otoczenia, że samo bycie ochrzczonym w katolickiej wspólnocie i praktykowanie jakichś ceremonialnych tradycji już czyni katolikiem (konformizm informacyjny). Ludzie ci więc chrzczą swoje dzieci w katolickiej wspólnocie, biorą katolickie śluby, chodzą święcić żywność na Wielkanoc – „bo tak robią inni” a nie dlatego, że identyfikują się z ideami Kościoła Katolickiego. Nie są oni katolikami a jedynie konsumentami katolickich produktów kulturowych. Większość z nich nigdy nawet nie zajrzała do żadnej encykliki czy Kodeksu Prawa Kanonicznego. Nie zna podstawowych zasad doktryny spisanych w tak fundamentalnych i prostych dokumentach jak Syllabus Errorum. Nie potrafi wskazać ogólnych, charakterystycznych cech katolicyzmu w oparciu o obserwację polityki Kościoła.
Katolicyzm takie osoby postrzegają bardzo powierzchownie – widząc tylko błahe, ceremonialne atraktory. Zasady katolicyzmu, polityka Kościoła Katolickiego – to coś czego ci ludzie się boją. Stąd niechęć a nawet publiczne protesty w kwestiach takich jak zakaz aborcji czy antykoncepcji. Stąd próba odcinania faktycznych katolików od granfalonu, albo nawet całego Kościoła Katolickiego od skutków jego polityki – w kwestiach takich jak faszyzm, nacjonalizm, nienawiść na tle wyznaniowym i etnicznym. Ludzie tacy uznali bowiem, że Kościół Katolicki ma głosić miłość i szacunek wobec innych. Każdy więc, kto będzie głosił katolickie idee, w rzeczywistości z tym sprzeczne – będzie w ich mniemaniu „wypaczał” katolicyzm (redukcja dysonansu poznawczego poprzez racjonalizację).
Granfalon „katolicy” wspierany jest dodatkowo przez modę związaną z ceremoniami, która pomaga budować błędne przeświadczenie, że katolicyzm jest normą społeczną. Tymczasem wiele osób chce np. katolickiego ślubu albo z powodu lęku przed naciskami rodziny (u której też przejawia się konformizm informacyjny i normatywny), albo z powodów estetycznych – żeby pochwalić się zorganizowaną uroczystością, suknią ślubną itp. Podobne a nawet szersze odgrywanie roli wyznawcy dla zaspokojenia ceremonialnych kaprysów widać w Japonii, gdzie jednak istnieje chyba większa świadomość stojącego za tym fałszu. Stąd popularne jest tam sarkastyczne powiedzenie: „urodzić się szintoistą, żyć bez religii, wziąć ślub jako chrześcijanin i umrzeć buddystą”.
Trzeba tutaj zaznaczyć, że takie deklarowanie katolickich poglądów wbrew rzeczywistości, to zjawisko szkodliwe. Tworzy pozory powszechnej sympatii Polaków do katolicyzmu a zatem społecznej aprobaty dla antywolnościowych dążeń Kościoła Katolickiego oraz agresywnych zachowań środowisk animowanych katolicką propagandą – jak np. dewastowanie z powodów wyznaniowych lokali usługowych, świątyń i cmentarzy, pobicia na tle etnicznym czy też sprowadzanie języka debaty publicznej do pogróżek, oszczerstw i obelg. Zjawisko to tworzy również pozory akceptacji i zasadności roszczeń Kościoła Katolickiego – finansowych czy związanych z jego przywilejami – bo w razie czego może posłużyć się on rzekomym poparciem większości społeczeństwa. Politycy zaś rzadko rozumieją, że retoryka taka opiera się na kłamstwie.
Problem ten jest szczególnie istotny gdy chodzi o polityków liberalnych (lub cyników, którzy chcieliby za liberałów uchodzić). Chcą bowiem państwa liberalnego, ale jednocześnie w pędzie za poparciem, zaczynają kierować się podsuwanym im błędnym stwierdzeniom, że większość Polaków to katolicy. Uznając natomiast, że „większość to katolicy” siłą rzeczy trzeba uznać, że większość chce księży na uroczystościach państwowych, hojnego finansowania Kościoła z budżetu, narzucania katechizacji w szkołach, kultu NSZ czy ograniczenia w kwestii zapłodnienia in vitro. W ten sposób politycy liberalni zaczynają ulegać Kościołowi Katolickiemu, stając się pseudoliberałami czy nawet antyliberałami. To natomiast niesie dwa znaczące skutki. Po pierwsze, pomaga wychowywać społeczeństwo w sympatii do ideologicznych fundamentów strony przeciwnej. Po drugie sprawa, że świadoma polityczne część elektoratu liberalnego, zostaje zdradzona. Nawet jeżeli część wyborców przez jakiś czas będzie ignorowała taką niekonsekwentną postawę polityków, w końcu pewna granica zostanie i tak przekroczona – co w połączeniu z innymi czynnikami, może spowodować wyborczy bunt. Stąd m.in. tak nikłe przywiązanie do Platformy Obywatelskiej, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Nowoczesnej. Zbyt wielu polityków tych partii dało sobie po prostu podsunąć złudzenie katolickiej większości – i chcąc tę nieistniejącą większość zadowolić, pomogło budować elektorat strony katolickiej, zawodząc przy tym bardziej świadomą, liberalną cześć społeczeństwa.